Strony

niedziela, 9 grudnia 2012

Dzień 7-ty, Buoznika.

Fred pożegnał nas stojąc w drzwiach garażu, krzycząc coś i machając. Pogoda sprzyjała ale nasze rowery chrupały piaskiem. W Rabacie minęliśmy medinę kryjącą za swoimi murami bogactwo tubylczych obyczajów. Szkoda, że czas goni. Zjechalismy nad sam ocean i wjechalismy na nieprawdopodobnie piękną trasę, która prowadziła nas przez wiele kilometrów. Z prawej strony nieustannie obecny ocean to szumiał łagodnie to ostro i gwałtownie huczał rozbijajac bieluśkie fale o rude klify. Z lewej mijaliśmy osiedla pełne życia, okrzyków, wywieszonych prań i gapiacych się na nas ludzi. Za osiedlami rozciagały się nieraz jakby odwrócone od życia slamsowiska. Smród dobywajacy Sie z przedziwnych konstrukcji będących zastanawiajacą mozaiką desek, blachy i folii, zatykał oddech.
Im bliżej Casablsnki tym bardziej zapominam o tym Maroku, które widziałam wczoraj. Długi czas jechaliśmy wzdłuż płotu letniej rezydencji króla Hassana VI. Wysokie, dorodne palmy, krótkie trawniki, i eleganccy żołnierze przypominali o dostojności miejsca.
Największą niespodziankę jednak zrobiliśmy sobie na koniec dnia.  Planowaliśmy spać w namiocie jednak okazało się że w Bouznika nie ma kempingow. Jest za to dom na plaży. Cena po sezonie:) Siedzę więc na tarasie z nogami na barierce. (Odoczywają przed jutrzejszą podróżą.) Za barierką cudownie szumi ocean.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz