Strony
poniedziałek, 26 listopada 2012
Ja & Magda Prokopowicz
Poznałyśmy się przez internet. Napisałam do Niej maila pod wpływem jakiejś chwili. Czytałam wcześniej jej historię w "Twoim Stylu" i płakałam. Wszystkie jej emocje były mi bliskie. Ona potem czytała moją historię i też płakała. Tak się poznałyśmy.
Pierwsze spotkanie było u Niej w domu. Miała kręcone włosy do ramion i kule u rąk (złamana kość udowa z powodu przerzutów do kości). Mimo to biegała po betonowych stopniach schodów. Trwała właśnie sesja do "Boskich Matek".
Miałyśmy takie same telefony i takie same melodyjki w telefonach.
I ciągle któryś porzucony w kuchni dzwonił... :)
Od pierwszej do ostatniej chwili naszej znajomości dostawałam od Magdy tylko dobre komunikaty. Worki dobrych słów... Ciężarówki dobrych gestów, śmiesznych mms-ów, głupkowatych maili. Setki próśb i tysiące podziękowań. Dziś jej słowa, skierowane kiedyś do mnie, nadal cieszą. Jeszcze słyszę w nich ton jej niskiego głosu.
Wspólne wigilie, urodziny dzieciaków, spotkania, zabawy i odreagowywania, umawiania w onkologii, sprawy fundacyjne i niefundacyjne... W głowie mam taki kolorowy kolaż "Madziowo-moich" zdarzeń.
Ostatnie spotkanie też było u Niej w domu. Musiała jechać. Nie chciała. Wychodząc pomachała ręką: "To ja się nie żegnam..."
Zadzwoniła jeszcze raz ze szpitala. Spytała znowu, czy nie chciałabym bardziej zaangażować się w Fundację. I prosiła bym namalowała na ścianach napisy. "ŁEB DO SŁOŃCA!, tak wiesz, kolorowo!"
Gdy się rozłączyła, stałam na środku trawnika i beczałam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz